Krzysztof Socha - absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Zespole Szkół w Jeżowem, rocznik 2010
Literaturoznawca, pamiętnikarz i poeta satyryczny.
Jednogłośnie wyróżnioną rozprawę doktorską obronił w lipcu 2024 roku w Kolegium Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie wcześniej ukończył z Dyplomem Uznania Rektora studia magisterskie na kierunku filologia polska (specjalność: kultura społeczna i medialna), a także licencjackie na kierunku filologia germańska (specjalność nauczycielska). Wykształcenie i wiedzę poszerzał na licznych szkoleniach, m.in. trzyletnim kursie formacji biblijnej z wprowadzeniem do języków starożytnych (Katolicki Uniwersytet Lubelski) oraz kursie zarządzania i postępowania z dokumentacją archiwalno-kancelaryjną (Akademia Nauk Społecznych i Medycznych w Lublinie).
Obecnie pracuje w Wyższej Szkole Bezpieczeństwa na Wydziale Studiów Społecznych w Gliwicach.
Który przedmiot był Twoim ulubionym i dlaczego?
Trudno powiedzieć, bym miał ulubiony przedmiot. Zawsze lubiłem się uczyć i może dlatego na różnych uniwersytetach spędziłem piętnaście lat (śmiech). Wiedzę o świecie z każdej dyscypliny chłonąłem jak gąbka. Trafniej byłoby rzec, że istniały przedmioty z którymi radziłem sobie lepiej lub gorzej. Niewątpliwie czas licealny utwierdził we mnie zamiłowanie do różnych aspektów humanistyki – literatury polskiej zwłaszcza, a ponadto języka niemieckiego, historii i wiedzy o kulturze. Kierowany głosem wewnętrznym już wtedy przykładałem się do nich bardziej, ale myślę, że i na przedmiotach ścisłych szło mi nie najgorzej. Na fizyce podobały mi się takie zakresy jak akustyka, optyka i oczywiście astronomia, na matematyce – rachunek prawdopodobieństwa (jedyny dział, za który dostałem piątkę!). Gdybym dziś miał powtórnie zasiąść do matury z matematyki… Brrr… Nawet nie chcę myśleć, jak poszłyby mi zadania z funkcji… Może i wstyd się przyznać, ale bardziej niż wiedza zasadnicza dużo lepiej zapadły mi w pamięć różne bon-moty naszych nauczycieli. Nasz matematyk, pan Chudzik, powiadał, że wzór na deltę będziemy pamiętać jak Pierwszą Komunię. I… wzór ten rzecz rzeczywiście pamiętam do dzisiaj.
Pod względem powiedzonek istną kopalnią był nasz historyk, pan Sieńko. Ale bardziej nawet niż to, że podczas wyprawy na Moskwę żołnierze napoleońscy „zamarzli z głodu”, zapamiętałem wspólne słuchanie muzyki (jeszcze z płyt!) w drodze do Rudnika na konkurs z przysposobienia obronnego. W samochodowym radiu leciał zespół Ensiferum. Zimą tego roku miałem okazję widzieć Ensiferum po raz pierwszy na żywo i nie omieszkałem pochwalić się tym faktem panu profesorowi – bo tak bardzo utkwił mi w głowie ten motyw sprzed ponad piętnastu lat.
Spośród różnych „słów skrzydlatych” wspominam również scenę z lekcji geografii u pani Chaber. Dotąd pamiętam definicję wiatru halnego, który jest „ciepły, suchy i porywisty”. Pamiętam ją tym lepiej, że jeden z klasowych sowizdrzałów półgłosem ułożył całkiem adekwatny rym do słowa „porywisty”.
Muszę wreszcie powiedzieć o lekcjach języka polskiego u pana Mścisza, które zawsze były inspirujące. W literaturze polskiej rozkochany byłem już od dawna, pasja prowadzącego tylko tę miłość pogłębiła. Ale zainteresowanie historią regionu, samego Jeżowego, zasłużonymi dla lokalnej społeczności postaciami (jak Rudolf Baumberger czy Sebastian Lesiczka) zaszczepił we mnie pan Mścisz, bez dwóch zdań. Cieszy mnie, że gdy od czasu do czasu podejmuję się jakiegoś tekstu przyczynkowego z zakresu historii lokalnej, pan profesor nadal znajduje dla mnie czas i życzliwe wskazówki.
Jaki moment z lat szkolnych najbardziej zapadł Ci w pamięć?
W czasach licealnych sporo było momentów, o których byłoby można długo opowiadać. Nie wszystkie z nich (zwłaszcza w klasie maturalnej) świadczyły o mojej dojrzałości, i za to po latach jestem winien przeprosiny całej kadrze pedagogicznej – na czele z panią wychowawczynią Beatą Tutką. Nie od parady użyłem tu słów „długo opowiadać”, bo zawsze lubiłem gadać. Długo gadać. Czasem za długo, za dużo i niepotrzebnie. Miałem niewyparzony jęzor. Może i dlatego na początku wybrałem studia polonistyczne i specjalność dziennikarską. Od najdalszej młodości pociągało mnie słowo spuszczone z łańcucha, język bez wędzideł. Sytuacja na rynku zawodowym zweryfikowała moje patrzenie na świat. Spokorniałem. Zorientowałem się, że szczerość, do której zachęca się nas od maleńkości, nie jest na miejscu, gdy brak jej delikatności.
Wracając jednak do tematu – dużo się działo w latach licealnych. Wspominam je z rozrzewnieniem. Konkursy, wyjazdy, szkolny zespół rockowy Respekt, klasowa paczka, pierwsze randki, różne ciekawe, wesołe i niecodzienne momenty na lekcjach i przerwach. Jeśli jednak miałbym wybierać, to najbardziej w pamięć zapadło mi ubieranie szkolnej choinki. Do obsługi bożonarodzeniowego drzewka zmobilizowano nas w pierwszej i drugiej klasie – mnie, oraz kolegów Łukasza Ciska i Tomka Kopacza. Powie ktoś: e tam, bujdy opowiadasz, jeździłeś na konkursy, poznawałeś celebrytów, serio cię taka szkolna choinka wzrusza? A ja na to: jasne, od zawsze, a nigdy bardziej niż teraz. Raz, że ubieranie choinki to nie jest byle jaki ceremoniał. To rzecz głęboko intymna, choinkę ubiera się we własnym domu. Wieszasz te bombki, łańcuchy, lampki, czujesz radość na przyjście Chrystusa Zbawiciela, widzisz oczami wyobraźni symboliczną szopkę i prezenty pod drzewkiem, ale czujesz także, że miejsce w którym to robisz, to nie jest jakaś obca, nieznana ci przestrzeń, tylko właśnie swojska, bardzo bliska, osobista. Ja czuję się bardzo mocno związany i ze swoim liceum, i z samym Jeżowem, w którym się wychowałem. Obecnie mieszkam na Śląsku i szczerze przyznam, że tęskno mi do zielonego Podkarpacia, do Ziemi Lasowiackiej, do miejsc, gdzie minęła moja młodość, i do ludzi, którzy myślą podobnie jak ja. Gdy wracam w rodzinne strony – choćby to był środek lata – nucę sobie „Driving Home for Christmas”. Powrót na Podkarpacie to zawsze są dla mnie „maleńkie Święta”…
Druga rzecz, że ubieranie choinki wiązało się z wejściem na szkolny strych, gdzie były złożone wszelkie ozdoby. A to była za moich czasów rzecz ściśle reglamentowana – przepustka na szkolny strych, to było coś tak rzadkiego jak – nie przymierzając – możliwość zwiedzania krypty pod katedrą w Sandomierzu. Na strychu zalegało mnóstwo wszelkiego drobiazgu jeszcze po szkole odzieżowej, guzików zwłaszcza. Różnych, czasem ozdobnych. Na te skrzynie wypełnione guzikami patrzyliśmy z zaciekawieniem, ale i niejako z cielęcym zachwytem. Czemu tak? To się może wydawać nieco śmieszne… Są nawet w pobliskich miasteczkach szkoły średnie, które mogą pochwalić się bardzo długą historią – nawet absolwentami, którzy zginęli za Ojczyznę. Nasze liceum jest w perspektywie historycznej młode, ale już jako część Zespołu Szkół ma za sobą ważną i piękną historię. Te paki guzików pozostały na znak wielu dekad wysiłku miejscowych pedagogów i uczniów, którzy w ZSO podejmowali się nauki zawodu, by na swój sposób dać dowód społecznego zaangażowania. I powtarzam, to się może dziś wydawać śmieszne, bo bardzo mało młodzieżowe, ale my, wychodząc na strych po te lampki i łańcuchy, serio myśleliśmy o naszych poprzednikach, którzy szkolne drzewko ubierali pięć, dziesięć, piętnaście lat temu. Taki nam się udzielał nastrój, bo człowiek przed Bożym Narodzeniem zawsze robi się nieco nostalgiczny. Ubieranie choinki to była nasza „sztafeta pokoleń”.
Czy ma Pan jakąś radę dla obecnych uczniów?
Byliśmy małą społecznością. W szkole każdy każdego znał, jeśli nie z osobistych kontaktów – to na pewno z widzenia. To stwarzało atmosferę bliskości, ułatwiało nawiązywanie relacji i przyjaźni, jednoczyło wokół wspólnych idei, budowało tożsamość.
Obecne czasy są trudne. Dziś, gdy sam spotykam się na warsztatach z uczniami szkół średnich, widzę jak wiele jest zagubienia, samotności, izolacji, w jakim kryzysie znajduje się poczucie tożsamości u młodych. Nie chodzi mi o to, że uczniowie nie wiedzą, co chcą robić po maturze. Problemem jest raczej to, że skarżą się na brak satysfakcji z życia, odczuwają generalną pustkę, mają trudności z realizowaniem celów. Mimo wielu ludzi dokoła stronią od bliskich relacji, bojąc się zranienia.
Jeśli wolno mi udzielać jakichś rad: Kochani, troszczcie się o swoich przyjaciół, dbajcie o swoich bliskich, ale poznawajcie też nowych ludzi i spędzajcie z nimi czas. Telefon niech służy raczej do umówienia się na spotkanie, na którym wspólnie zrobicie coś ciekawego, nowego. Razem rozwijajcie pasje. No i czytajcie książki.